Niedzielne popołudnie. Błękitne niebo nad głowami. Promienie letniego słońca przedzierają się między obłokami. Tuż za kościołem jest park na jednym z osiedli. Dziś może trochę zaniedbany i... te straszydła - połamane ławki, może nadgryzione zębem czasu, jak chciałoby się sądzić. Stoją takie samotne, opuszczone. Ludzi tam niewiele. Nieraz tylko wyjdzie tam ktoś na spacer z psem. I cisza wsród kołysanych wiatrem drzew.
Idziemy razem - ja i ona. Zawsze trzymamy się za ręce wymieniając się spojrzeniami. Już widać park, duża altana, bogaty wachlarz drzew. Zielona trawa, wokół żółte, łąkowe kwiaty i... my zapatrzeni w siebie. A nad nami śpiew ptaków. Czas nie gra roli, biegnie swoim rytmem. Dla nas się jakby zatrzymał. Nie potrzeba wiele słow. Wystarczy dla siebie być. Wystarczy to tajemnicze spojrzenie, lekki uśmiech, ciepły oddech, szeptane do ucha kocham Cię.... Siadamy na trawie. Lekki wiatr rozwiewa jej włosy. Ona zatopiona w lekturze książki a ja wciąż zapatrzony w nią...
Niedaleko rośnie kilka białych brzóz. Biorę papier, kawę i rozmarzony o letniej miłości robię szybki szkic. Lubię brzozy. One są takie... ciche i spokojne i dają tyle pozytywnej energii. Kilka kawowych plam w tle. Na mokrym papierze kleksy szybko się rozchodzą. Kolejna plama, kreska. Parę ciemniejszych plam na korony drzew. Krople wody łącząc się z kawą tworzą unikalną magie kolorów. Drugi plan zaczyna żyć własną historią. Odkładam, aby trochę podeschło. Ona przewraca kolejne kartki. Tak cicho zatopiona w lekturze. Tajemnicze spojrzenie w jej oczy ukradkiem zabrane...
Czas na brzózki, takie nasze, polskie z zielonymi warkoczami do samej ziemi. Długie, białe pnie z pooraną korą. Słońce je dobrze oświetla. Teraz najmocniejszy akcent. Dość mocną kawą kilka plam na drzewie. Jedna tu, druga tam. Już wystarczy. Nie za dużo. Tylko kilka. Za nimi kwitnący na czerwono krzew. On jest w cieniu, więc tylko maluję koronę liści. Kilkoma kreskami zaznaczam cienkie pnie. Teraz cień rzucany przez brzozy. Musi być dużo wody. Kawa pięknie sie rozpływa. Sama tworzy sobie ścieżki i plamy. Na koniec kilka brzozowych gałęzi: dwie, trzy, nie za dużo. I podpis w lewym dolnym rogu - "CZARODZIEJ 2010".
Jeszcze długo siedzimy razem. Dzień ma się ku końcowi. Zielona trawa, wokół żółte kwiaty i... my zapatrzeni w siebie. A nad nami wciąż śpiew ptaków. Tylko błękit nieba nabrał rumieńców od zachodzącego słońca. Czas nie gra roli, biegnie swoim rytmem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz