Sierpień 2008 roku zbliża się ku końcowi. Środowe, wakacyjne przedpołudnie spę- dzam w plenerze z przyborami do malowania. Słoneczna pogoda sprzyja bardziej odpoczynkowi niż pracy, ale ja chcę malować dlatego łączę pracę z odpoczynkiem. Na Ostrów Tumski mam 5 - 7 minut drogi. Za kościołem NMP na Piasku znajduję następne miejsce do namalowania. To kolejny most - Most Tumski, choć przez wielu nazywany Mostem Zakochanych. To jedno z ładniejszych i romantycznych miejsc. Wiele zakochanych par często tu przychodzi i przypina kłódkę na moście a klucz wyrzuca do Odry, na znak swojej wiecznej miłości. Będąc z Izą we Wrocławiu, chodziliśmy na ten most, ale bez kłódek - nie są nam potrzebne takie "talizmany"... ale nie o tym miało być.
Temat już mam. Siadam w cieniu gotyckiego kościoła. Tam trochę chłodniej. Mam ze sobą kilka gotowych akwarelek, które rozkładam obok siebie. Zabieram się do pracy. Mam już gotowy papier, cały pomalowany kawą. Robię szybki szkic. Czystą wodą wymywam partie kawy dla uzyskania jaśniejszych tonów. Głównie uliczkę wyłożoną brukiem i chmury. Czas na budowle. Kościoła św. Krzyża zbytnio nie widać, bo zasłania go okazałe drzewo. Jedynie szpikulec wieży wystaje nieco ponad nie. Przed nim kościół św. Marcina i przylegle do niego budynki pozostające w cieniu. Tu trzeba kilka razy nałożyć plamy kawy żeby uzyskać mocniejszy kolor. Kilka kresek dla zaznaczenia konarów drzewa i lewą stronę mamy skończoną. Teraz prawa strona. Dwie smukłe wieże katedralne i budynek wrocławskiego Caritasu. Prawie codziennie siadała tam cyganka z małym dzieckiem i zbierała pieniądze.
Obok mnie często przechodzą wycieczki i indywidualni turyści. Niektórzy przyglądają się temu co robię. Oglądają prace, które mam obok siebie. Ktoś się zainteresuje. Ja maluję dalej. Nie przeszkadza mi to, że ktoś zza pleców się patrzy na to co robię. Zresztą to miłe jak kogoś zainteresuję tym co robię. Nieraz w taki sposób można spotkać ciekawych ludzi i trochę oderwać się od pracy.
Wracam do malowania. Czas na temat główny. Tutaj przyda się mocna kawa i cienkie pędzelki. Każdy element mostu staram się namalować, ale bez przesady… to nie ma być zdjęcie. Nad mostem często wisi jemioła, która niejeden pocałunek zakochanych już widziała. Tak, wiem… chyba zapomniałem jej namalować, albo wtedy jej nie było. Po obu stronach zabytkowe latarnie, które co wieczór są ręcznie zapalane przez latarnika. Kiedyś specjalnie przyszedłem wieczorem zobaczyć czy oby na pewno tak jest i czy wszystkie te latarnie są zapalane każda osobno. I faktycznie tak jest. Przyszedł człowiek ubrany na czarno, uzbrojony w urządzenie zwane "polityką" (palącą się tykę). Codziennie wędruje ustaloną trasą. Zapalenie wszystkich 90 latarni zajmuje mu ok.1,5 godz. Przy każdej musi otworzyć zawór gazu oraz zapalić 4 palniki. Szedłem za nim przez jakiś czas - tylko w obrębie placu katedralnego - przyglądając się jego pracy. Dalej odpuściłem. To mnie przekonało. Widok niesamowity i taki bajkowy. A płomień zapalonych latarni robi niesamowite wrażenie wśród tylu wspaniałych zabytków.
Zostały mi jeszcze dwie rzeźby stojące przy moście. To figury św. Jadwigi (po lewej stronie mostu) i św. Jana Chrzciciela (po prawej), dłuta Gustawa Grunenberga. Na koniec zostało mi zaznaczenie świateł. Chciałem te miejsca wymyć wodą ale już się nie dało. Kawa mocno wsiąkła w papier. Pozostało niestety użycie białej farby. Jeszcze podpis - „CZARODZIEJ 2008” i praca skończona.
Pora wracać. Po drodze coś zjem i może jeszcze zdążę odwiedzić Muzeum Architektury, które w środy ma darmowe wstępy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz