Lipiec / sierpień 2007 roku. Siedzę we Wrocławiu. Prawie codziennie maluję jakiś obraz. Głownie akwarelki. Zaczyna brakować mi szarego, makulaturowego papieru. Korzystam z niego oszczędnie. Został mi on jeszcze z "plastyka". Odwiedzam kilka sklepów plastycznych. Nie mają takiego papieru... Maluję białe kartki kawą. (Sam nie piję kawy, więc robię ją wg własne-go uznania. Kolor mi odpowiada). Pogoda jest słoneczna, wiec zostawiam je na parapecie, aby szybciej wyschły. Zapominam o nich. Zaczyna padać. Deszcz zrobił ciekawe efekty na pozostawionych kartkach - niczym zimowe obrazy na szybie. Podoba mi się efekt. Zabieram je na kolejny plener. Maluję na nich Ostrów Tumski kościół akademicki i ratusz akwarelkami. Wychodzi całkiem interesująca i z klimatem. Krople wody, a wcześniej deszczu, podsuwają mi inny pomysł jak wykorzystać "nowe" kartki. Kolejne kartki maluję jeszcze mocniejszą kawą. Następnego dnia wychodzę malować Halę Targową. Mam już szkic. Tym razem nie maluję akwarelkami a samą wodą. Kawa na papierze się rozpuszcza. Powstają plamy i cienkie kreski. Szczegóły poprawiam mocną kawą. Na koniec podpis - "CZARODZIEJ". Powstaje pierwszy, namalowany kawą obrazek (choć większość zrobiła sama woda). Efekt jest zaskakujący. Udało się. Tak zaczyna się moja przygoda z magią kawowej sztuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz