Kolejny piątkowy wieczór. Kolejny piątek, kiedy zapalą się świece szabatowe, kiedy usiądziemy przy świątecznie zastawionym stole, kiedy zabrzmią żydowskie melodie. Kolejny piątek, kiedy zabrzmią słowa psalmów i modlitwy Maariw. A między nami będzie unosił się Boży Duch, tworząc klimat zadumy i refleksji. To wyjątkowy czas, czas poświęcony i pobłogosławiony.
Dziś jest szczególny piątek, bo obchodzimy VII Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Mija godzina 18. W moim oknie płonie kolejna świeca. To „Płomień Pamięci”, który ma przypominać o społeczności żydowskiej, która zginęła w obozach zagłady i w gettach. Warto przy tej okazji sięgnąć do historii naszego miasta. W 1860 roku – według spisu sporządzonego przez ówczesnego burmistrza miasta, w Bełchatowie, obok Polaków i Niemców żyło aż 1 139 Żydów, stanowiących 76% mieszkańców. To dzięki nim, miasto żyło i rozwijało się. Bo kto, jak nie Żydzi założyli tutaj pierwsze manufaktury tkackie, które dały podwaliny pod Bełchatowskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego (BZPB), popularną „Bawełnianką”. Dziś po fabryce nie ma śladu, został tylko komin a powstaje w tym miejscu galeria handlowa.
Czasem, kiedy przechodzę przez centrum miasta (dawnej dzielnicy żydowskiej a później tereny getta) patrzę na tablicę, wiszącą na jednym z budynków domu kultury. Widnieje na niej napis po polsku, angielsku i hebrajsku: „Dla uczczenia pamięci 5.000 Bełchatowskich Żydów zamordowanych przez nazistów w latach 1939-1945”. Jest zniszczona i nikt nie zwraca na nią uwagi. Obecnie budynek, gdzie wisi tablica jest do likwidacji. Co się z nią stanie? Czy może trafi gdzieś w kąt i po kilku latach przypadkiem ktoś ją odnajdzie? Hm… Chciałbym, aby znalazła godne miejsce i przypominała mieszkańcom o ludziach, którzy kiedyś tutaj mieszkali i tworzyli lokalną historię.
Siadam w blasku świec z kawą i papierem. Robię zarys czytającego Żyda. Dużymi pociągnięciami pędzla zamalowuję większość kartki świeżą kawą. Nie jest to równomierne malowanie. Plamy łączą się ze sobą jak chcą. Kilka przypadkowych plam stawiam na postaci. Przechodzę do twarzy. Nie chcę wszystkiego dokładnie malować. Stawiam małe plamki. Więcej kawy tam, gdzie ma być ciemniejszy kolor. Mam już zarys brwi, oczu, nosa, brody. Daję czas, aby kawa trochę wyschła. Kilkoma kreskami zaznaczam dłonie i księgę. Kolejne plamy kawy stawiam na ubraniu. Tam, gdzie ma być cień, robię kilka warstw. Wracam do twarzy. Kolejne plamy, kreski i kropki stawiam w tych samych miejscach co poprzednio. Zaznaczam okulary.
Pora zabrać się za tałes - chustę. Wpierw delikatniejsze i z większą ilością wody maluję miejsca w cieniu. Kawa na talerzyku już trochę podeschła. Jest gęściejsza i można nią namalować ciemne pasy. Kilka energicznych ruchów szerokim pędzlem. Pozostał nam jeszcze tefilin – czarne skórzane pudełeczko z czterema ustępami z Tory, przywiązane do czoła. Wracam jeszcze do twarzy. Jeszcze kilka małych poprawek, kilka kresek na brodzi i może zostać.
Długo zastanawiałem się co zrobić z tłem. Czy zostawić takie puste, czy domalować jakąś przestrzeń. Może tekst biblijny, coś z psalmów. Wybrałem początek Tory – Bereszit bara Elohim et hashamaim… „Na początku Bóg stworzył…”. To dobry fragment na początek roku. Ściętym piórkiem i dość rozwodnioną kawą przepisuje literka po literce. Piszę, ile się zmieści. Wygląda to całkiem interesująco. Na koniec jeszcze tylko podpis – Czarodziej 2012.
To jedna z pierwszych prac, które zrobiłem w nowym roku i od razu trafiła na wystawę do Łodzi. A teraz pora, aby wrócić do świętowania rozpoczętego Szabatu. Znów zabrzmi klezmerska muzyka, przypomną się znajome piosenki. Ale będzie też czas na odpoczynek, chwilę zadumy nad dzisiejszym dniem, nad historią, nad tym, jak dziś traktuje się Żydów. Shalom alehem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz